Sobota, 27 kwietnia 202427/04/2024
690 680 960
690 680 960

Przed laty w Lublinie organizowano wyścigi konne. Przybywali na nie goście z całego kraju

Paweł Małkowski, miłośnik historii Lublina przygotował kolejny, niezwykle ciekawy materiał przedstawiający dawne dzieje miasta. Tym razem opowiedział o wyścigach konnych, które przed laty organizowane były na terenie Lublina. Obecnie pamiątką po nich jest jedynie nazwa jednej z ulic.

Historia wyścigów konnych w Lublinie sięga początku lat 60-tych XIX wieku. Impulsem do ich zorganizowania stały się doroczne wystawy rolnicze organizowane w Warszawie i Łowiczu, podczas których odbywały się gonitwy koni. Pierwsze wyścigi zorganizowano przy okazji ogólnokrajowej wystawy rolniczej. Wydarzenie towarzyszyło wiele dodatkowych atrakcji m.in. koncerty muzyczne, przedstawienia teatralne, loterie fantowe oraz iluminacja ogrodu miejskiego.

Wielka gonitwa została nazwana „Próbą rączości koni” jej organizatorami byli członkowie Komitetu Wystawy, reprezentujący przemysłowców, członków Towarzystwa Rolniczego i miłośników jeździectwa. Warto wspomnieć Ludwika Grabowskiego, który prowadził w Sernikach nad Wieprzem słynną na całą Europę stadninę koni pełnej krwi angielskiej i stajnie wyścigową.

Wielkim wsparciem przy organizacji wykazał się znany lubelski fabrykant Michał Kośmiński, na którego polach wybudowano tor z trybuną sędziowską. Posiadała ona obszerną na 400 osób galerię w stylu angielskim dodatkowo zadaszoną płótnem. Zawody były organizowane w godzinach popołudniowych od połowy sierpnia do końca miesiąca.

Organizatorzy nie spodziewali się aż tak wielkiego zainteresowania, do Lublina przybywali goście z całego kraju. Ponieważ obowiązywały bilety wstępu wiemy, że zawody obejrzało ponad 10 tys. osób. Warto podkreślić, że stanowiło to połowę wszystkich mieszkańców ówczesnego Lublina. Ciekawostką było zorganizowanie komunikacji zbiorowej dla widzów, którą obsługiwały omnibusy konne. Przedstawiciele wyższych sfer przybywali w karetach, zaprzęgach, bądź pod siodłem na własnych koniach.

Dziennikarz „Kuriera Warszawskiego” opisywał, że na placu przed torem znajdowało się 750 powozów, bryczek i karet. Ta wspaniała impreza sportowa okazała się wielkim sukcesem. Dochód ze sprzedaży biletów pokrył w całości koszty organizacji zawodów budowy trybuny i postawienia galerii. Niestety trudna sytuacja polityczna, jaka była wówczas w Królestwie Polskim, przyćmiła całkowicie wielki sukces organizowanych wyścigów. Pamiątką tych wydarzeń jest obecnie nazwa ulicy Wyścigowej, przy której wybudowano pierwszy tor w Lublinie.

W 1901 roku, kiedy to organizowano Wystawę Przemysłowo – Rolniczą, na placu przy Rogatce Warszawskiej, czyli w okolicy obecnej ulicy Lipowej i Alei Racławickich wybudowano tor konkursów hippicznych oraz stajnie. Podobnie jak dawniej, impreza była bogata w liczne atrakcje i cieszyła się ogromnym zainteresowaniem.

Tę piękną tradycję hodowli oraz prezentowania koni kontynuowano w dwudziestoleciu międzywojennym. Wówczas zorganizowano Drugą Wystawę Koni na której zjawiło się wielu znamienitych gości w tym minister spraw zagranicznych Józef Beck oraz wiceminister spraw wojskowych Aleksander Litwinowicz. Plac, na którym zorganizowano wystawę, jest miejscem, gdzie obecnie stoi galeria handlowa Plaza.

W połowie lat 20-tych utworzono Lubelskie Towarzystwo Zachęty do Hodowli Koni. Uzyskało ono od wojewody zgodę na budowę toru na łąkach przy Bystrzycy, gdzie przeniesiono wszystkie wydarzenia. Obecnie są to tereny dawnego Lubelskiego Klubu Jeździeckiego. Tor wyścigowy w Lublinie cieszył się dobrą opinią wśród znawców. Mówiono, że jest nawet lepszy od słynnego toru na warszawskim Służewcu, ponieważ nasz był dłuższy i miał więcej miejsca dla zaplecza. Na jednych z zawodów gościł też słynny generał Władysław Anders.

Okres wojny i okupacji był specyficznym czasem dla lubelskiego toru. Mimo działań wojennych niemieccy okupanci nie zaprzestali wyścigów. Wręcz przeciwnie, chętnie organizowano gonitwy, na które zapraszano niemiecką śmietankę wśród której okazjonalnie pojawiał się Gubernator Ernst Zorner. Pomimo dramatycznych wydarzeń związanych z okupacją i wojną, lubelski tor przeżywał
lata świetności. Liczne wyścigi dawały Niemcom duże zyski, dlatego inwestowali i chętnie organizowali gonitwy.

Kres lubelskiego toru nastał w 1947 kiedy to wyścigi zorganizowano po raz ostatni. Być może było to spowodowane wielką powodzią. W latach 50-tych XX wieku widać było jeszcze resztki toru wyścigowego. W czasach nam współczesnych na terenie dawnego toru wyścigowego kontynuowano jeszcze prawie 160 letnie tradycję pasji i miłości do koni, bowiem funkcjonował w tym miejscu Lubelski
Klub Jeździecki. Kilka lat temu podjęto decyzję o jego likwidacji, zaś teren ten został przeznaczony pod budowę zespołu boisk piłkarskich i stadionu żużlowego.

(wideo – Paweł Małkowski)

15 komentarzy

  1. Nalezy jeszcze wspomnieć o czasach okupacji szwabskiej. Kiedy to partyzanci z oddziału „Rysia” wyprowadzili konie ze stajni. Akcja odbyla się cicho, szybko i bez jednego wystrzału.

    • Paweł z Lublina

      O ! to ciekawe nie wiedziałem o tym a szkoda bo napewno wspomniałbym o tym w filmie .
      Chętnie zrobiłbym materiał o akcjach partyzanckich w Lublinie 🙂

      • Konie wyprowadzil jeden partyzant (nie znam ilosci partyzantow zabezpieczajacych akcję). Jesli chodzi o inne akcje przeciw szwabom to zamach na gestapowcow wychodzacych z wiezienia na zamku w Bramie Grodzkiej. Zamach nieudany,. W wyniku jego została ranna mloda dziewczyna, ktora stracila wzrok. Inny zamach to przy moscie na Nowej Drodze, gdzie zginal oficer hitlerowski. W tym miejscu szwaby zrobily egzekucję zakładników. Byla próba odbicia zakładników, ale szwaby spędzili ludność. Między innymi mieszkancow Dziesiatej zebrano na placy naprzecie SP1 i pogoniono na miejsce egzekucji. Partyzanci mieli ustawiony karabin maszynowy na strychu w domu przy ul. Rusałka. Widzac to odstąpiono od tego zamiaru. Partyzanci tez wykknywali wyroki śmierci na kolaborantach hitlerowskich. Slynny byl wyrok na mecenasie Podkowa w bramie kamienicy przy ul. Bernardyńskiej. Oddzial wykonujacy te wyroki to chlopcy w wieku 17-19 lat.

        • Paweł z Lublina

          Bardzo ciekawe : – kiedys taki starszy pan opowiadał mi o radiotelegrafiscie ktory siedzial na kominie cegielni przy Zemborzyckiej ( tam gdzie 6 LO ) i podobno mieszkancy go zauwazyli napallili słoma w piecu i ten niemiec zaczadzony dymem zlecial do komina

  2. Michal Waclaw Kosminski 1790-1869,byly major WP,przemyslowiec,wlasciciel czesci ob, Kosminka…

  3. A teraz lkj zlikwidowany przez niegospodarny zarzad, akj nie moze znalezc miejsca dla siebie w obrebie miasta lublin. Cytujac klasyka komedii „konie to przezytek”. Moim zdaniem niestety.

    • Tubylców lkj i gnoju

      • Cieee chorobaaaa !!!

        „Remik”, „cichy”, to nieuki, które nie wiedzą, że nazwy w j. polskim pisze się dużymi literami, ale „Mistrz Yoda” powinien już to wiedzieć i nie pisać: „lkj”, ino „LKJ” – w końcu nazywa się mistrzem.

  4. I tak chrabąszcz niszczy lkj. Developerka

  5. Radiotelegrafista na kominie-kojarzy mi sie ze skrzypkiem na dachu. Pytanie po coz mialby nadawac z komina? W szkole nr.1 na Kunickiego dawniej Bychawskiej byl szpital wehrmachtu na wprost wyscigowej,no prawie, Moze to bylo w 39r jakis niemiec naprowadzal bombowce na Lublin,tak sie zdarzalo. Lub obserwator w 44r gdy sowieci przeprowadzili nalot i bombardowanie Lublina. Jako,ze na dworcu byla mocna obrona dzialek przeciwlotniczych ,to zrzucali bomby gdzie padlo, Na srodmiescie,dziesiata,kosminek-wspolna,sosnowa,nadrzeczna,oboz na majdanku. Zginelo ok.160 osob,w nocnym bombardowaniu bralo udzial ok. 150 samolotow,a w lipcu -,,wyzwolili Lublin” i zapelniali Majdanek zolnierzami AK,ktorych wywozili na wschod…Ale w 44 bombardowanie bylo w nocy wiec niemiec na kominie odpada.

    • krótkofalowiec (myślący)

      Mnie też to nie wygląda na radiotelegrafistę Niemca i bardzie skłaniam sie do myśli, że był to radiotelegrafista-zwiadowca sowiecko-polskich wojsk zbliżających się frontem do Lublina.
      A że nadawał z komina – komin dawnej cegielni na Dziesiątej swoją wysokość miał, a ów dzielny człowiek, zapewne wyposażony był w powszechnie wtedy używaną radiostację RBM-1 o mocy „aż” 1 W (wata) i antenę ok. 1,5 m zakończoną rozkładaną gwiazdką – z wysokiego komina miał o większą szansę uzyskać połączenie na większą odległość odległość.
      A to palenie słomą w mniemaniu że likwidują Niemca to akurat nie wyszło mu na zdrowie.

    • Paweł z Lublina

      niestety nie odpowiem nastomiast ten pan mi opowiadal dokladnie tą sytuację – być może te snopki na pobliskich polach sugeruja poczatek wojny szczerze nie wiem 🙁

  6. Z tego co slyszalem,to sowiecki radiotelegrafista w 44 nadawal z Bronowic i Kosminka,miedzy innymi domu na stalowej,wiec po coz by mial wlazic na komin??? Chyba zeby go niemcy zestrzelili-odpada ta wersja.

Z kraju