Ponad miesiąc szukali 26-latka z Lublina. Jego ciało znaleziono w lesie koło Lubartowa
13:02 25-11-2018
Zakończyły się trwające ponad miesiąc poszukiwania zamieszkałego w Lublinie 26-letniego Kazimierza. Mężczyzna w dniach 21-22 października opuścił mieszkanie przy ul. Lubomelskiej, nie informując dokąd się udaje. Ustalono jedynie, że planował on survivalowy wyjazd w góry, prawdopodobnie w rejon Bieszczad. Tym tropem się również kierowano, zwłaszcza że zaginiony zabrał ze sobą namiot, śpiwór, plecak turystyczny oraz rower górski.
Oprócz policjantów z naszego regionu o zaginięciu 26-latka powiadomieni zostali również funkcjonariusze z województwa podkarpackiego. Akcja poszukiwawcza prowadzona była pod presją czasu, gdyż mężczyzna musiał przyjmować leki i być pod opieką lekarza. Pomimo upływu czasu nie udało się natrafić na żaden ślad po zaginionym.
Niestety poszukiwania zakończyły się tragicznie. W sobotę ciało mężczyzny zostało odnalezione w Lasach Kozłowieckich w powiecie lubartowskim. Wstępne oględziny wykazały, że do jego śmierci nie przyczyniły się osoby trzecie. Obecnie policjanci pod nadzorem prokuratora ustalają szczegółowe okoliczności i przyczyny śmierci 26-latka.
(fot. archiwum/RDLP)
Ludzie ! do czego to doszło, że drwicie ze śmierci młodego człowieka!!!!!!!!! Zamknijcie lepiej swoje japy !!!!
,, Panie zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji ,,
Mam nadzieję, że nikt z rodziny i znajomych tego mężczyzny nie zaglądał na tą stronę. To co niektórzy wypisują w komentarzach w głowie się nie mieści. Przy takich jak ten artykułach powinno być zablokowane dodawanie komentarzy. Niczemu one nie służą poza wylewaniem żółci i wyśmiewaniem się z czyjejś śmierci.
3 listopada moja żona zagubiła się tuż przed zachodem słońca i w zamgleniu, które nastąpiło, w lesie niedaleko Starego Tartaku. Była poza zasięgiem sieci komórkowej. Próbując się wydostać doszła do skraju bagien i znalazła tam zamknięty namiot oraz przypięty do drzewa rower górski w kolorze niebieskim. Krzyczała, czy ktoś tu jest, ale nikt nie odpowiadał. Do namiotu nie zaglądała, bo i tak była spanikowana, a ja również, gdy czekałem na nią przy naszych rowerach. Udało jej się dojść do szosy pomiędzy Starym Tartakiem a stawem Stróżek i wejść w zasięg sieci, dzięki czemu wykaraskała się z tych opałów. Nie wiem, ale dużo tu pasuje do historii tego młodego człowieka.