Czwartek, 25 kwietnia 202425/04/2024
690 680 960
690 680 960

Dwaj bracia z Lubartowa stanęli na szczycie Mont Blanc. – Postanowiliśmy spełnić jedno z naszych górskich marzeń

Bracia Jakub i Bartłomiej Bednarczyk z Lubartowa postawili przed sobą śmiałe wyzwanie. Ponieważ ich pasją są góry, celem stało się zdobycie najwyższego szczytu Europy. Gdy inni rezygnując zawracali, oni wciąż szli uparcie wdrapując się na szczyt.

Góra Mont Blanc (4810 m n.p.m) jest najwyższym szczytem całych Alp i Europy. Położona jest na granicy Włoch i Francji, w pobliżu miejscowości Saint-Gervais- Les-Bains, Chamonix i LesHouches. Jest jednym ze szczytów należących do Korony Ziemi i Korony Europy. Po raz pierwszy została zdobyta 8 sierpnia 1786 przez J. Balmata i M. Paccarda. Próby wejścia na jego wierzchołek stały się niestety ostatnią górską drogą dla wielu wspinaczy. Mimo tego szczyt nadal jest odwiedzany przez poszukiwaczy górskich wrażeń z całego świata. Zachwycił i przyciągnął także dwóch braci z Lubartowa Jakuba i Bartłomieja Bednarczyków.

Kilka lat temu w niskich Bieszczadach

Górska pasja braci rozpoczęła się w pięknych i dzikich Bieszczadach. W 2010 roku po raz pierwszy wybrali się w góry Jak większość turystów, zaczynali od chodzenia po szlakach. – Tradycyjna ścieżka, którą należy przebyć w celu uzyskania odpowiedniego doświadczenia i wiedzy, nauczyła nas wiele. Początkowo realizowaliśmy projekt Korony Gór Polski, który polega na zdobyciu 28 najwyższych szczytów wszystkich pasm Polski. Systematyczne wyjazdy odbywały się co miesiąc, głównie zimą, gdyż jest to dla nas zdecydowanie ulubiona pora roku – wyjaśnia Bartłomiej Bednarczyk. Po zakończeniu tego programu, trafili w Tatry Polskie i Słowackie. Przez kilka lat skupiali się na tych niezwykle urokliwych górach. Najpierw szlaki letnie, kolejnym etapem były wyjścia zimowe. Potem przyszedł czas na pierwsze wyjazdy w Alpy Bawarskie. – Z czasem nasza pewność pokonywania skalnych i śnieżnych trudności, umożliwiła nam postawienie sobie ambitniejszego celu. Był nim od dawna Mont Blanc. Postanowiliśmy wspólnie spełnić jedno z naszych górskich marzeń – dodaje Bartłomiej.

Od marzeń do konkretów, czyli przygotowania

Początkiem intensywnych przygotowań był wrzesień 2015 roku. Codziennością były już wcześniej treningi kondycyjne, jednak ich intensywność musiała zostać znacznie zwiększona. Bracia skupiali się głównie na bieganiu i startach w licznych zawodach. Uzupełnieniem była jazda na rowerze i wspinanie na sztucznej ściance w Lublinie. Jednak był to tylko jeden element w całej układance. Kolejnym okazał się zakup dużej ilości sprzętu min. śpiworów, namiotu, plecaków, raków, czekanów, liny oraz liofilizatów, czyli specjalnego jedzenia. Wszystko to wymagało sporo wyrzeczeń i rezygnacji z wielu przyjemności. – Wolne popołudnia spędzaliśmy na zbieraniu wszelkich informacji i układaniu dokładnego planu całego wyjazdu. Dodatkowo postanowiliśmy poszukać osób, które już tę górę zdobyły i podzielą się z nami swoim cennym doświadczeniem. Zainwestowaliśmy także w wiedzę, czyli szkolenia z alpinizmu i zimowej turystyki wysokogórskiej. Wszystko to trwało 10 miesięcy i pozwoliło nam zdobyć szczyt samodzielnie, bez korzystania z usług przewodników i górskich agencji, dzięki czemu nasza radość była o wiele większa – dodaje Jakub Bednarczyk .

Czas zmienić plany w rzeczywistość

Podróż marzeń bracia rozpoczęli 9 lipca. Wyruszyli zapakowanym po brzegi samochodem, jechali przez Niemcy, Szwajcarię, Włochy i Francję, pokonując łącznie ponad 1800 km. Wyprawa była podzielona była na dwie części i rozpoczęła się w miasteczku Pont w dolinie Aosty.

Konieczna aklimatyzacja

Pierwsza część wyprawy miała bardzo duże znaczenie, ze względu na zdobycie aklimatyzacji przed wejściem na Mont Blanc. Jak wiadomo ludzki organizm potrzebuje czasu na stopniowe przygotowanie się do przebywania na dużej wysokości. Zbyt szybkie wejścia i zlekceważenie tego elementu wspinaczki grozi poważnymi konsekwencjami w postaci choroby wysokościowej. Dobrym celem do przeprowadzenia takiego działania był czterotysięcznik Gran Paradiso (4061 m n.p.m.). Jakub z Bartłomiejem spędzili tam dwa dni, zdobywając dość łatwo szczyt. – Pomimo braku większych trudności, sprawił nam wiele uciechy, chociażby dlatego, że właśnie tutaj po raz pierwszy przekroczyliśmy granicę 4000 m n.p.m. Na szczęście nasze organizmy świetnie przystosowały się do trudniejszych warunków, co potwierdziło się również przy wejściu na „Dach Europy”- wyjaśniają.

Dzień wolnego

We wtorek 12 lipca opuścili Park Narodowy Gran Paradiso i udali się do Francji, konkretnie do miasteczka Les Houches. Właśnie tutaj zaczyna się ich droga w kierunku Mont Blanc. -Ustaliliśmy razem, że trasę pokonamy na własnych nogach, wnosząc cały sprzęt w plecakach. Szukając bowiem przygody a nie wygody, zrezygnowaliśmy również z możliwości wjechania Tramwajem Du Mont Blanc na wysokość 2362 mn.p.m. Całe popołudnie spędziliśmy na uważnym pakowaniu plecaków, odpoczynku i przygotowaniu się do wyjścia o poranku dnia następnego – tłumaczy Bartłomiej Bednarczyk.

Długo oczekiwany moment

Wczesna pobudka, szybkie śniadanie i mocna kawa – tak zaczął się dzień, na który bracia bardzo długo czekali. Ruszyli, aby rozpocząć to, co jeszcze rok temu wydawało się im bardzo odległe i zawiłe. – Założyliśmy nasze plecaki ważące prawie 30 kilogramów. Zabraliśmy ze sobą dodatkowe porcje jedzenia, na wypadek braku pogody. Zgodnie stwierdziliśmy wcześniej, że „siedzimy tam aż wejdziemy”. Tego dnia naszym celem było dojście do miejsca rozłożenia naszego małego namiotu, w pobliżu schroniska TeteRousse – relacjonuje Bartłomiej. Początkowo pogoda była dla nich łaskawa. Chłodne powietrze sprzyjało pokonywaniu stromych podejść z ciężkim plecakiem. Jednak w końcowym odcinku drogi spotkała ich zimowa aura i bardzo intensywne opady śniegu, połączone z brakiem widoczności. Udało im się dotrzeć jedynie do Baraku Forestiere (niewielki murowany schron). Miejsce to jest oddalone o ok. 1,5 godziny drogi od założonego tego dnia punktu. Nie byli tam jednak sami. Liczna grupa osób różnych narodowości, która również była zmuszona przeczekać tu do rana, pozwoliła zachować dobre nastroje.

Czas ruszać wyżej

Czwartkowy poranek nie objawił się poprawą pogody. Padający od kilku dni śnieg spowodował, że spora grupa osób, przeważnie z powodu braku zapasowego czasu, postanowiła zrezygnować z dalszych działań. Rozpoczęły się zejścia w dół, co spowodowało pojawienie się w śniegu znacznych śladów, umożliwiających braciom dotarcie do miejsca bazy. – Tylko na chwilę odwiedziliśmy schronisko TeteRousse ( 3167 m n.p.m.), bowiem czekała nas dwugodzinna praca w śniegu. Po przybyciu na miejsce należało samodzielnie, przy pomocy łopaty, przygotować platformę na namiot. Niska temperatura sprawiła, że szybko pojawił się również odpowiedni murek dookoła, który miał go chronić przed wiatrem. Resztę dnia spędziliśmy na analizowaniu prognozy pogody, która miała przynieść bezchmurne niebo i niestety silny wiatr – opowiadają.

Wspomnienia nieprzespanej nocy

– Ta noc pokazała nam, że góra nie pozwoli się łatwo zdobyć. Silne podmuchy wiatru nieprzerwanie testowały wytrzymałość naszego namiotu. Dodatkowo zarówno padający jak i nawiewający śnieg zmuszał nas do opuszczania ciepłego śpiwora i odkopywania zalegającego śniegu. Nie mogło być przecież zbyt łatwo – relacjonuje Jakub.

Przygotowania do ataku na szczyt

– Rozsuwając rano zamek namiotu na naszych twarzach pojawił się wielki uśmiech, świeciło piękne słońce. To był dobry znak, zapowiadana poprawa pogody potwierdziła się. Decyzja mogła być tylko jedna – dziś w nocy idziemy na szczyt. Ten dzień spędziliśmy na topieniu dużej ilości śniegu, co jest zajęciem bardzo czasochłonnym. Potrzebowaliśmy sporo litrów płynów na kilka godzin intensywnego wysiłku. Oprócz tego uzupełnialiśmy stracone wcześniej kalorie. Odciążaliśmy również nasze plecaki, pozostawiając w nich tylko niezbędne rzeczy, tak aby ważyły możliwie jak najmniej. Końcówka dnia przyniosła informacje o silnych wiatrach, w porywach do 100 km/h, które mają skutecznie utrudniać wejście na wierzchołek. Mimo tego podtrzymujemy naszą decyzję o nocnym ataku – opowiada Bartłomiej.

Dźwięk budzika rozpoczyna kluczowy moment

Po przespaniu niespełna trzech godzin, bracia wstali kilka minut po północy. Szybkie jedzenie w postaci liofilizatów, ubranie i założenie odpowiedniego sprzętu trwało do godziny 1:40. Wyjście rozpoczęli z okolic schroniska TeteRousse, z wysokości 3167 m n.p.m. Jest to wariant wymagający lepszego przygotowania kondycyjnego, bowiem do pokonania jest 1643 m przewyższeń. Większość osób rozpoczyna swoje ataki z górnego schroniska Gouter (3817 m n.p.m.), które było ich pierwszym celem tego dnia. Dotarli tam po ok. dwóch godzinach, przechodząc w świetle czołówek tzw. „Kuluar Śmierci”. Jest to miejsce szczególnie narażone na wypadki, z powodu licznie spadających kamieni z dużej wysokości. Powyżej górnego schroniska, droga prowadziła przez śniegi i lodowiec. Już po godzinie dalszej trasy,w okolicy szczytu DômeduGoûter (4306 m n.p.m.),silny wiatr sprawił, że spora grupa osób zawróciła, rezygnując z walki o szczyt. Im wyżej tym trudniej, każdy krok kosztował coraz więcej siły z powodu silnych podmuchów. Jednak czyste niebo i świecące coraz bardziej słońce, zdecydowało o tym, że postanowili iść dalej, dopóki nie będzie to zbyt ryzykowne.

Ostatnie metry do szczytu

– Fruwające kawałki lodu i śniegu uderzały w nas nieprzerwanie od dłuższego czasu. Na eksponowanej grani szliśmy z zachowaniem szczególnej ostrożności. W obawie przed utratą równowagi w tych trudnych warunkach, momentami należało się schylać i chwilę przeczekać mocniejszy wiatr. Jednak nasz upór sprawił, że pokonaliśmy wszystkie trudności i o godzinie 10:00 16 lipca stanęliśmy na szczycie Mont Blanc. Początkowe niedowierzanie przerodziło się w krótką radość. Nie mogliśmy tutaj niestety długo pozostać. Przeszywające zimno sprawiło, że szybko rozpoczęliśmy zejście w dół do naszego namiotu. Dalej wszystko potoczyło się szczęśliwie – wspominają spełnienie swoich marzeń.

To była niesamowita przygoda

Swoją wyprawę Jakub z Bartłomiejem zaliczają do udanych, głównie dlatego, że wrócili bezpiecznie do domu. Niedługo po powrocie zaczęli już myśleć o kolejnych celach. Następny wyjazd planują już we wrześniu. O wszystkich szczegółach będą informować na swoim fanpagu Mate Mountains.

(fot. Jakub i Bartłomiej Bednarczyk)
2016-08-05 19:19:11

14 komentarzy

  1. Europy to chyba Elbrus?

    • To jest wrażliwy temat Kolego 😉 Granica kontynentów jest umowna tak jak i ” najwyższy ” szczyt Europy Mont Blanc… Ją tam jestem Twojego zdania co do prawdziwego najwyższego szczytu…

  2. Gratulacje dla panów.

  3. Gratulacje, trzeba miec pewnie wiele czasu i pieniedzy???

  4. A w Krużewnikach byli?

  5. Chociaż tyle im dobrze wyszlo bo tak to lajzy nowodworskie 🙂

  6. BRAWO i tyle w tym temacie !!!

  7. czy juz zeszli z tej gory czy nadal tam przebywaja moze poslac samolot po nich

  8. Brawo! Mają chłopaki pasję, a nie tak jak inni co nadają się tylko do łapania pokemonów na mieście

  9. „W 2010 roku po raz pierwszy wybrali się w góry Jak większość turystów, zaczynali od chodzenia po szlakach.” AMATORSZCZYZNA!!! 6 lat chodzenia po gorach i wielcy DOŚWIADCZENI!! a pozniej dziwic sie ze poszli…. ze zagineli… ze nie odnalezli ich…. i pchaja sie na te gory a pozniej rozpacz… rodziny i znajomych… :/

Z kraju