Czwartek, 18 kwietnia 202418/04/2024
690 680 960
690 680 960

Studenci oczekują trzeciej sesji online? Czy zdalne nauczanie sprawdziło się? Jakie opinie mają studiujący o edukacji na odległość?

Powoli zbliża się do końca trzeci semestr, gdy uczelnie wyższe w całym kraju wciąż pozostają zamknięte. Pandemia koronawirusa nadal nie wpuszcza do nich ani studentów, ani  wykładowców, przenosząc gros wykładów oraz ćwiczeń poprzez Internet do domowego zacisza. Czy będzie to już ostatnia tego typu sesja, czy szczepionki pomogą wrócić w październiku do sal wykładowych – pytania można mnożyć…

Niektórzy chwalą takie rozwiązanie, dostrzegając jednakże pewne jego mankamenty. Inni nie mogą doczekać się powrotu do normalności, twierdząc równocześnie, iż nauczanie na odległość ma też swoje plusy. Zdania są podzielone, ale wspólnym mianownikiem opinii zarówno studentów, jak i wykładowców jest przekonanie, iż lepsze już jest nauczanie online od „nicnierobienia”.

– Z powodu koronawirusa w marcu ubiegłego roku wszyscy polscy studenci rozpoczęli naukę online – zauważa Natalia, studentka ostatniego roku studiów magisterskich. – Po otrzymaniu wiadomości o wprowadzeniu kształcenia na odległość byłam przerażona i zdezorientowana. Początkowo myślałam, że to nie potrwa długo, ponieważ nigdy wcześniej żadne wydarzenia nie wymusiły wprowadzenia tego typu nauczania. Nie byli na to gotowi nie tylko studenci, ale również i wykładowcy. Rozpoczęcie nauki w trybie zdalnym wydarzyło się bardzo szybko i nieoczekiwanie dla wszystkich.

– W tym roku miałam problem z wyrobieniem dokumentów uprawniających do uzyskania polskiej wizy – zwierza się Oleksandra z Iwano-Frankiwska. – Na szczęście studia w formie online stwarzają mi możliwość nieopuszczania żadnych zajęć. A obecność na nich na trzecim już kierunku w moim życiu jest niezwykle ważna. Cenię to, że mogę być obecna na wykładach i na ćwiczeniach, zajęciach, przebywając w domu. Dodatkowym plusem jest fakt, że nie tracę czasu na dojazd na uczelnię. Minusem zaś jest to, że brakuje mi żywego kontaktu z wykładowcami oraz kolegami i koleżankami z grupy.

– Nie chciałabym cały czas uczyć się właśnie w ten sposób, gdyż żywy kontakt nie tylko z wykładowcą, ale i z koleżeństwem z grupy jest niezwykle ważny – tłumaczy studentka z Podlasia. – W domu przy komputerze można zarazić się socjofobią. W poprzednim roku, gdy po raz pierwszy wszyscy doświadczaliśmy zupełnie nowej dla nas formy pracy online, wiele zadań musieliśmy opracowywać samodzielnie. I było to bardzo trudne. W tym już roku odbywa się to o wiele prościej. Ale i tak tej formy nie można porównywać z zajęciami stacjonarnymi. Niestety, ale czasami w trakcie wykładów lub ćwiczeń łączność zostaje przerwana i student traci wtedy cenne minuty, zanim znów się zaloguje. A z jakością sieci na Białorusi czy na Ukrainie nie zawsze jest w porządku. Koledzy i koleżanki w Polsce też mają problemy. A jeśli zdarzy się to w trakcie kolokwium, zaliczenia czy egzaminu, to już lepiej nie mówić: nerwy, łzy, wściekłość… Wtedy już tylko na wyrozumiałość wykładowców można liczyć. A zła jakość Internetu daje się nawet im we znaki. Przeciążenie łączy w czasie największej ich używalności – to zmora nas wszystkich – dodaje.

– Najtrudniej było na początku, wiosną ubiegłego roku – wspomina Ihar z Mińska. – Nie każdy wykładowca przeniósł od razu zajęcia do Internetu, a niektórzy przez jakiś czas ograniczali się tylko do korespondencji mailowej ze studentami. Oni również nie byli przygotowani na to nieoczekiwane zdarzenie. Później okazało się, że wykładowcy korzystają z różnych platform do prowadzenia zajęć, co sprawiało, iż można było się pogubić. Często też nie bardzo było wiadomo, co trzeba przygotować na następne zajęcia. Chcieliśmy wtedy szybkiego powrotu do normalności. W bieżącym roku akademickim już wszystkie konwersatoria i wykłady mamy na jednej platformie, co zdecydowanie ułatwiło organizację. Efektywność nauki jednak dalej jest niska. Każdy z wykładowców przyjmuje inne zasady odnośnie do faktu, czy studenci powinni mieć włączone kamerki i mikrofony. Na jednych zajęciach musimy mieć je uruchomione cały czas, na innych zaś tylko wtedy, gdy odpowiadamy. A jeszcze na innych możemy wcale ich nie używać. Praktycznie nie ma zajęć, podczas których trzeba cały czas utrzymywać koncentrację, albo przynajmniej udawać, że się słucha, tak jak było to na tradycyjnych wykładach i ćwiczeniach – uzupełnia.

– Bardzo często zdarza mi się przeglądać Internet, czytać coś, korzystać z telefonu czy nawet oglądać filmy, kiedy trwają zajęcia – przyznaje gość lubelskiej uczelni, pochodzący z samego serca Afryki. – Włączona kamera wcale w tym nie przeszkadza. Należy jedynie prosto siedzieć i umieć powstrzymywać się od śmiechu. Kiedy jednak wszyscy mają włączone kamery, zajęcia są inne, bardziej przypominają te w sali uniwersyteckiej. Wtedy też chętniej odpowiadamy na pytania wykładowców. Gdy kamery są wyłączone, interakcja jest ograniczona do tego stopnia, że parę razy zdarzyło mi się zapomnieć, że mam zajęcia, myśląc, że odsłuchuję jakieś nagranie w Internecie. Kolejną ważną kwestią są testy i egzaminy. Jeżeli student chce ściągać, to nie ma sposobu, aby go na tym przyłapać, przy czym nie musi się on do tego jakoś szczególnie przygotowywać. Wystarczy mieć otwarty plik z notatkami i w razie potrzeby do niego zajrzeć. Kamera rejestruje twarz, więc wykładowca nie skontroluje, czy mamy wyciągnięty telefon albo otwarty zeszyt na biurku. Sam fakt, że istnieje możliwość skorzystania z Internetu podczas egzaminu czy zajęć sprawia, że presja na dobre przygotowanie się jest mniejsza – konkluduje.

– Uważam, że jeśli już nauka na studiach musi być zdalna, to egzaminy powinny być „w realu” – na uczelni – sugeruje Kamil, prawie już magister. – Teraz, po roku zdalnego nauczania, nadal chciałbym wrócić na uczelnię, ale jeżeli tak się nie stanie, a chyba szybko nie wrócimy, to już jestem na tyle przyzwyczajony do takiej formy nauki, że raczej dam sobie radę. Gdy uczymy się w systemie online, to jest jednak trochę ciężej. Są bowiem dni, w których w ogóle nie chce mi się zabierać za naukę.  Zauważyłem, że częściej odkładam na później to, co powinienem zrobić na zajęcia i z dużo mniejszą ochotą angażuję się w różne dodatkowe aktywności, takie jak np. działalność w kołach naukowych. Nauka w takiej formie również jednak potrafi zmęczyć. Wymaga ona bowiem ciągłego przesiadywania przed monitorem – same zajęcia, przygotowywanie się do nich, uczenie się z notatek na komputerze (z początkiem nauczania online przestałem w ogóle notować w zeszytach), pisanie pracy magisterskiej. A w moim przypadku dochodzi jeszcze zawodowa praca zdalna przed komputerem… Czuję, że zaczyna mi się pogarszać wzrok. Mam więc tego monitora serdecznie dość! – stwierdza.

– O zdalnym nauczaniu nie można powiedzieć, że jest całkowitą porażką, bądź bardzo nieudaną próbą zastąpienia tradycyjnego sposobu edukacji – twierdzi Bianka z województwa śląskiego. – Oczywiście, bezpośredni kontakt z ludźmi ciężko zastąpić patrzeniem na nich w monitor. Ale zacznę od pozytywów nowego, wymuszonego jednak, systemu nauczania. Czas, jak wiadomo, jest na wagę złota – to jeden z najważniejszych plusów. Nie trzeba rano „zbierać się”, wychodzić kilka minut przed zajęciami i biec na nie z wywieszonym językiem. A wystarczy minuta, aby zalogować się w systemie i po problemie. Jest to bardzo wygodne. Podejrzewam, że kwestia czasu szczególnie jest istotna dla dziewcząt, które nie muszą teraz poświęcać całych godzin swej urodzie przed wyjściem z domu. W wielu zajęciach bowiem można uczestniczyć bez kamerek. Kamerki, to kolejny plus zajęć. Osobiście staram się nie tylko „chodzić na zajęcia”, ale  również i uczestniczyć w nich. Lecz przyznaję, że nieraz zdarzyło mi się w trakcie zajęć wyłączyć kamerkę, aby zająć się prywatnymi sprawami, takimi jak np. gotowanie – dodaje szczerze.

– Podczas zajęć często sprzątam, słuchając wykładu jako swoistego podcastu – bez ogródek przyznaje Bernadetta, zagorzała zwolenniczka nauk ścisłych. – Wyjątkowo więc z porządnymi porządkami nie muszę czekać do sesji, a to ogromny plus. Zaletą tej nowej dla nas formy edukacji jest również możliwość robienia screenshotów i notatek w formie PDF. Takie notatki są bardziej poukładane i ciągle mamy możliwość ich edytowania. Trzeba być osobą bardzo uważną, bo jeden przycisk, bądź błąd w systemie może pozbawić nas wszystkiego w mgnieniu oka. Trzeba być przezornym i ciągle robić kopie zapasowe. Kolejnym plusem jest niewątpliwie szybki dostęp do wiedzy. Owszem, na tradycyjnych zajęciach niby też można ukradkiem sięgnąć po telefon, ale w zdalnym nauczaniu jest to całkowicie bezpieczne i na pewno nie narazimy się przy okazji na krytykę ze strony wykładowcy. Traktując w ten sposób nauczanie online, często się jednak coś traci… – uzupełnia.

– Zdalne nauczanie ma jednak też swoje minusy. Komputer nie zastąpi bowiem fizycznego kontaktu człowieka z człowiekiem – zdecydowanie twierdzi Piotr z niewielkiego podlubelskiego miasteczka. – Wyłączywszy kamerki, nie możemy dostrzec mimiki, nie wiemy, czy ktoś jest senny czy nieumalowany, nie czujemy klimatu rozmowy. To, czego mi szczególnie brakuje, to charakterystycznej atmosfery. Klasyczne studia posiadają wyjątkowy klimat. Czasami po drodze na uczelnię widać, jak ktoś dojada kanapkę w niezasznurowanych butach, bo w pośpiechu nie wyrobił się. Ktoś inny na ławce odrabia pracę domową, gdyż jak zwykle zabrakło mu czasu w domu. Niektórzy dopiero wracają po udanej imprezie o 8.00 nad ranem, tułając się do mieszkań, a inni idą pewnym krokiem ubrani w elegancki garnitur z piękną skórzaną teczką, przekazując innym powiew motywacji, aby wzięli się w końcu za naukę. Jeśli na początku pandemii narzekałem na zajęcia zdalne, tak teraz zacząłem dostrzegać ich plusy. Szczególnie, gdy podjąłem się pracy zarobkowej, zauważam, iż mam więcej czasu, nie muszę się szybko „zbierać” na zajęcia i spokojnie ze wszystkim wyrabiam się. Pomimo, iż kształcenie zdalne wraz z upływem czasu, coraz bardzie przypada mi do gustu, to jednak i tak zdecydowanie wolałbym powrócić, do klasycznego systemu kształcenia – zapewnia.

– Nie lubię zajęć online.  Nie wynika to z winy wykładowców, którzy przekazują nam wiedzę, ale raczej z tego, że te zajęcia są bardzo dziwne – zauważa Ajgul z dalekiego Kazachstanu. – Jestem przyzwyczajona do chodzenia na uniwersytet, lubię komunikować się na żywo, twarzą w twarz. Na uczelni mam okazję porozmawiać z przyjaciółmi, pójść do biblioteki itd. Gdy siedzę w domu przed komputerem na zajęciach online, często jestem rozkojarzona, moje myśli nie są skupione na nauce. A to ogromny minus. Ponadto nie mam możliwości pójścia do biblioteki i wypożyczenia niezbędnych książek lub podręczników. Muszę szukać je w wersjach elektronicznych, które często są niedostępne. Oprócz tego nie mogę porozmawiać z wykładowcą po zajęciach. Nie lubię pisać e-maili lub dzwonić, bo mam wrażenie, że przeszkadzam wtedy prowadzącemu zajęcia, który też jest we własnym domu. Oprócz tego obecnie mamy utrudniony kontakt z pracownikami dziekanatu, którzy mają więcej pracy. Musimy długo czekać na odpowiedź elektroniczną i dokumenty, których potrzebujemy. Chciałabym wrócić na uniwersytet i kontynuować zajęcia w trybie „normalnym”. Mam nadzieję, że wkrótce pandemia się skończy i wszystko wróci do normy – uśmiecha się.

– Jak wszędzie, tak i w kwestii nauczania na odległość są plusy, są i minusy – filozoficznie podchodzi do sprawy Iwona, przyszła prawniczka. – Dla mnie bardzo istotnym jest fakt, że mogę o wiele później wstawać, co wcale jednak nie oznacza, iż mam więcej czasu na naukę. Jego nadmiar poświęcam bowiem raczej na kwestie pozauczelniane, a przede wszystkim na obowiązki domowe: wyprowadzanie psa, gotowanie obiadu, sprzątanie w przerwach między zajęciami. Więcej też czasu spędzam z rodziną. Do pozytywów zaliczam również oszczędzanie papieru i funduszy, które wydawaliśmy na ksero. Większość rzeczy możemy robić na komputerach bez konieczności drukowania. Z zasobów internetowych, choć nie zawsze oficjalnie, w celu poszukiwania odpowiedzi na pytanie wykładowcy możemy też korzystać na zajęciach. A jeśli on pyta, a ty nie znasz odpowiedzi i masz już żadnego innego wyjścia, to w ostateczności krzyczysz, że rwie ci się połączenie i… jesteś usprawiedliwiony. No bo jak ci ktokolwiek udowodni, że tak w istocie nie było? – pyta kokieteryjnie.

– Mamy dużą łatwość w dostępie do materiałów dydaktycznych otrzymywanych od wykładowców w postaci skanów lub różnych plików – stwierdza Daniel, neofilolog z lubelskiej uczelni. – Nie bez znaczenia jest również komfortowy domowy strój, codzienna fryzura, o wiele mniejsze koszty utrzymania – uczenie się w domu nie pociąga bowiem za sobą konieczności ponoszenia opłaty za akademik, za stancję lub za mieszkanie. Ale jest też trochę minusów, choć według mnie mniej niż plusów. Do tych ujemnych zjawisk zaliczam głównie zminimalizowanie kontaktów międzyludzkich oraz niezależne od nas problemy techniczne i ograniczenia sprzętowe, jak również złą jakość sygnału internetowego lub w ogóle jego brak. A ten ostatni czynnik skutkuje nieobecnością na zajęciach. Ale nie tylko, gdyż jego następstwem jest ciągły stres przed „wyrzuceniem z Internetu”. Sytuacją stresogenną jest dla mnie także odpowiadanie przed kamerką, gdyż wolę sytuację face to face. O wiele też mniej mamy ruchu, a i niższą motywację związaną z dbaniem o swój strój, o wygląd. Choć w mieszkaniu czujemy się bardziej komfortowo i bezpiecznie, to jednak zawsze znajdzie się w nim także coś, co rozprasza: a to pies pragnący zabawy, a to głośne rozmowy domowników, a to świadomość, że w zlewie czekają brudne naczynia… – wylicza.

– Jako osoba posiadająca styczność z zajęciami online już kilka lat, uważam, że to jest bardzo dobra alternatywa wobec studiów stacjonarnych, ma ona wiele plusów – podsumowuje Hanna z zachodniej Ukrainy, która założyła już rodzinę w Polsce. – Jest to choćby oszczędzanie czasu na poszukiwanie informacji, gdyż mamy do dyspozycji biblioteki online i całą sieć internetową. Oszczędzam przy tym pieniądze, bo nie muszę jeździć na uczelnię. Oszczędzam też czas na drogę. Więcej zatem tego zaoszczędzonego czasu mogę poświęcić innym ważnym sprawom, np. rodzinie, dzieciom, mojemu hobby itd. Do tego jesienią nie musiałam moknąć na przystankach, a w zimie marznąć, czekając na autobus. W domu mam bardzo dobre warunki do nauki zdalnej: wygodny fotel, własne kapcie i kawę. Wszystko jest pod ręką! Bardzo lubię zajęcia, podczas których mam kontakt z wykładowcą, bo widzę go i słyszę, więc lepiej odbieram i zapamiętuję przekazywane informacje. Mogę od razu zadać pytanie i momentalnie uzyskać na nie odpowiedź. Ale nie cierpię wręcz e-zajęć, kiedy mam do przerobienia kupę materiałów i do dyspozycji jedynie kontakt mailowy z profesorami. Moim zdaniem, to nie jest nauka zdalna, a nauczanie dla samouków. Trudno też jest wtedy, gdy się traci połączenie. Skutkuje to utratą wątek przekazywanej informacji, której niestety prawie nikt nie powtarza. Byłoby super, gdyby informacja dublowała się na czacie. No i do południa, a szczególnie rano, połączenie internetowe jest lepsze niż wieczorem, gdyż sieć nie jest jeszcze przeciążona. Cieszę się, że w tym roku wszystkie zajęcia odbywają się już za pomocą różnych platform, a nie jak w pierwszym semestrze w pandemii – w wielu przypadkach za pomocą poczty elektronicznej – dodaje.

Do klasycznej audytoryjnej formy zajęć akademickich przez stulecia przywykli zarówno dawni żacy i ich mistrzowie, jak i dzisiejsi studenci oraz wykładowcy. Obecna forma online trwa już trzeci semestr, a wywołuje tak diametralnie różne oceny. Nie wszyscy ją pokochali, ale też nie wszyscy przed nią wzbraniają się. Zazwyczaj dostrzegamy zarówno jej pozytywne cechy, jak i negatywne oblicze. Ci, którzy chcą się nauczyć, znajdą w zdalnej formie taką możliwość. A ci, którzy pragną oszukać nauczającego i tylko przeczekać do końca zajęć, też to osiągną. Nauka online wymaga od obu stron o wiele większego poświęcenia, skupienia, samodyscypliny, ale oferuje również wiele w zamian. Nie jest więc jednoznacznie ani zła, ani dobra. Jest alternatywą edukacji, bez której ciężko byłoby dziś egzystować. Ale jest alternatywą, za którą raczej tęsknić nie będziemy, gdy pandemia już wygaśnie.

(fot. pixabay.com, tekst Leszek Mikrut)

3 komentarze

  1. Uczmy tak dalej – będą zaj…..cie przygotowani do teleporada i e-skierowań.
    ***** ***

    • Nauczanie „zdalne” sprawdziło się…!
      Wykładowcy udają że uczą, studenci udają ze się uczą po skończeniu będą udawać że pracują czyli wpasują się w koncepcję „nowego ładu”… jedno wielki udawanie…!

  2. Ja nie narzekam na nauczanie zdalne. U mnie na fizjo na Wumed uczymy się hybrydowo. Także mamy styczność z uczelnią jak i wykładowcami. Naprawde jest dobrze i czuję się świetnie przygotowana na sesje 🙂

Z kraju