Czwartek, 28 marca 202428/03/2024
690 680 960
690 680 960

Lublin: Matka całą noc koczowała w aucie pod szpitalem, z dala od umierającego dziecka

Wczoraj wieczorem otrzymaliśmy dramatyczny apel od osób z całej Polski. – Pomóżcie matce, którą wyproszono z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego przy ul. Gębali. Kobieta koczuje teraz w aucie, kiedy jej dziecko umiera – brzmiały słowa w nadsyłanych wiadomościach.

– Na jednym z Oddziałów Intensywnej Terapii w Lublinie w tej chwili odchodzi dziecko. Może nie dożyć jutra, bo jego stan pogarsza się z minuty na minutę. Za 20 min każą matce opuścić oddział i wrócić jutro w południe! A jak już nie będzie do kogo, ani do czego? To dziecko i matka mają tylko siebie. I to dziecko ma umierać w samotności, bo w Polsce panują PRL-owskie „przepisy sanitarne”! – napisała na swoim profilu na Facebooku Paulina Szubińska-Gryz, która poinformowała nas o sprawie.

Pojechaliśmy na miejsce, aby potwierdzić te informacje. Przed szpitalem przy ul. Gębali zastaliśmy panią Annę, której 8-letni syn jest na Oddziale Intensywnej Terapii. Chłopiec został w poniedziałek przetransportowany do szpitala w Lublinie śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Jak mówi pani Anna, stan chłopca jest agonalny, doszło do krwawienia, został uszkodzony pień mózgu.

– Nie wiemy co dalej. Na pewno nie wpuści nas ta pani doktor. Podobno odwiedziny są od 12 do 18. We wtorek wpuścili nas o 13:30, no ale pani doktor powiedziała, że możemy zostać do 19. Później nam przedłużyła do 20. Poszłam do niej, już było po 20. Pielęgniarki nas nie wypraszały, więc pomyślałam pójdę i zapytam się. I ona mówi do mnie, że i tak już nam przedłużyła, że dłużej nie można. Wyjaśniła mi, że tutaj jest ileś tam dzieci. Ja mówię, no dobrze są dzieci, ale może mojemu dziecku zostało parę godzin życia. Nie może tak pani do tego podchodzić, odparła do mnie pani doktor i dodała, że mają swój regulamin. To ja mówię, no dobrze, ale ja mam pismo od rzecznika praw pacjenta. Ale niech mnie pani nie stawia w tak niezręcznej sytuacji, odparła pani doktor. My tu nie chcemy łamać swojego regulaminu. Tutaj też są inne dzieci. Ja mówię dobrze tutaj są inne dzieci, ale one nie mają zagrożenia życia, a moje dziecko umiera i chciałabym być przy nim. Ona odrzekła, że w tej chwili nic się z nim nie dzieje. Pytam więc, czy mi pani zagwarantuje, że on dożyje do jutra? Nie tego nie mogę pani zagwarantować, powiedziała pani doktor. Mama innego dziecka ją zawołała i na tym się zakończyła rozmowa – relacjonowała nam pani Ania sytuację na oddziale.

Próby skontaktowania się we wtorek w nocy z rzecznikiem szpitala i lekarzami spełzły na niczym. Zostaliśmy wyproszeni ze szpitala z dziennikarzami jednej ze stacji telewizyjnych. Ochrona odesłała nas na SOR, gdzie znajdowali się jedyni dostępni pracownicy szpitala, jednak oni również stanowczo odmówili komentarza w tej sprawie i odesłali nas do rzecznika.

Jak poinformowała nas pani Anna oddział jest zamykany na klucz i nie wie czy będzie możliwość wejścia. We wszystkim mamę Mateusza wspiera narzeczony. Razem w aucie pod szpitalem spędzili noc. Zabrali też psa, z którym nie miał kto zostać. Nikt im nie zaproponował alternatywnego rozwiązania, chociażby pozostania w pobliżu oddziału na fotelach, które stoją na korytarzu. Chcieli być blisko, bo jak nam powiedzieli, mogą nie zdążyć dojechać z Puław na czas.

– Chcemy być jak najszybciej w razie czego. Żeby móc pójść do niego. Tam nie leżą dzieci, które za chwilę umrą. Tylko mój syn, jeden jedyny jest w tak poważnym stanie. Jego mózg właśnie obumiera – wyjaśniała łamiącym głosem pani Anna.

Od kilku godzin w sieci padają pytania o to, dlaczego rodzice umierającego 8-latka nie są przy dziecku? Dlaczego tę dramatyczną noc muszą spędzić w samochodzie pod szpitalem? Dlaczego w szpitalu nie ma żadnej osoby decyzyjnej, tudzież nie ma kontaktu z takimi osobami w godzinach nocnych?

Skontaktowała się z nami Mariola Kowalska z Fundacji Równi Wśród Równych i poinformowała, że udało jej się dodzwonić do szpitala i po kilku minutach oczekiwania telefon odebrał jeden z trzech lekarzy dyżurujących.

– Na pytanie czy zna sprawę odpowiedział, że nie będzie na ten temat rozmawiać. Prosiłam o nazwisko lub funkcję. Przedstawiłam się jako przedstawiciel Fundacji RWR. Powiedział, że koleżanka nie ma już siły rozmawiać, a on też nie zamierza, odesłał do rzecznika prasowego od rana. Na pytanie „a co będzie jeśli dziecko umrze?” odłożył słuchawkę – wyjaśnia Mariola Kowalska.

Po północy zadzwonił do nas mężczyzna, który miał podobną sytuację i zaapelował, żeby rodzice o sprawie powiadomili policję, ze względu na łamanie podstawowych praw zawartych w Konstytucji RP. Zaznaczył również, że regulaminy szpitalne nie mogą stać ponad przepisami prawa i Konstytucją. Poinformowaliśmy panią Annę o takiej możliwości, ale powiedziała, że poczeka do rana.

Poniżej zamieszczamy pismo od Rzecznika Praw Pacjenta, w którym czytamy m.in., że na podstawie art. 21 Ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta, przy udzielaniu świadczeń zdrowotnych może być obecna osoba bliska. Osoba wykonująca zawód medyczny udzielająca świadczeń zdrowotnych pacjentowi może odmówić obecności osoby bliskiej przy udzielaniu świadczeń zdrowotnych, w przypadku istnienia prawdopodobieństwa wystąpienia zagrożenia epidemicznego lub ze względu na bezpieczeństwo zdrowotne pacjenta. Odmowę odnotowuje się w dokumentacji medycznej. Rodzice pozbawieni możliwości obecności przy dziecku mogą domagać się wyjaśnień od personelu medycznego jak i od dyrekcji szpitala. Personel nie może ograniczać tych praw dla własnej wygody, czy według własnego uznania, tym samym nadużywając np. kryterium bezpieczeństwa zdrowotnego pacjentów. Co ważne ograniczanie praw pacjenta nie ma charakteru dowolnego.

W środę rano poprosiliśmy o komentarz całej sytuacji rzeczniczkę Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego mgr Agnieszkę Osińską. Przed południem otrzymaliśmy komunikat następującej treści:

Stanowisko Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Lublinie dot. sytuacji jaka miała miejsce w dniu 7.03.2017 r.

Pacjent leczony przewlekle w innym ośrodku został przywieziony do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Lublinie w stanie zagrożenia życia. Dziecko cierpi z powodu nieuleczalnej choroby – raka mózgu. Stan zaawansowania choroby nie rokuje uzyskania poprawy stanu zdrowia, gdyż guz jest nieoperacyjny. Dziecko jest nieprzytomne, nie nawiązuje kontaktu wymaga oddechu respiratorowego, dlatego zostało przyjęte do Oddziału Intensywnej Terapii. Proces odchodzenia dziecka może być długi, którego my nie jesteśmy w stanie określić.

Zgodnie z regulaminem, który podpisują rodzice dzieci hospitalizowanych w OIT, rodzice mogą przebywać w sali chorych w godz. 12-18, o ile przy innych pacjentach nie są wykonywane nieprzewidziane procedury medyczne ratujące życie.

W przypadku nagłego pogorszenia stanu zdrowia pacjenta, personel medyczny Oddziału kontaktuje się z rodzicem informując o sytuacji zdrowotnej dziecka. Rodzic ma możliwość w takiej sytuacji bycia przy dziecku. W tym przypadku mama została poinformowana przez personel medyczny o stanie zdrowia syna i jako, że stan dziecka był poważny, ale stabilny, rodzice zostali poproszeni o opuszczenie sali po godzinach opisanych w regulaminie. W tym przypadku pozwolono rodzicom zostać dłużej o 2 godziny na ich prośbę. Prosimy rodziców o zrozumienie, ale i przestrzeganie zasad obowiązujących w Oddziale. W sali chorych przebywają inni pacjenci (od 6 do 8 dzieci) i wykonywane są przy nich procedury medyczne, a Szpital ma obowiązek zachowania tajemnicy lekarskiej oraz poszanowanie godności i intymności pozostałych pacjentów, stąd wyznaczone są godziny dla rodziców, kiedy mogą być ze swoimi dziećmi, pod warunkiem, że nie zajdą inne nagłe okoliczności związane z pozostałymi przebywającymi w sali pacjentami.

Przed godziną 7 kontaktowaliśmy się z panią Anną. Była rano w szpitalu, ale powiedzieli jej, że jeszcze nie ma odwiedzin. Poinformowała również, że synek wciąż żyje.

– Mam nadzieję, że sytuacja do jakiej doszło pomoże na przyszłość innym rodzicom – dodaje na koniec mama Mateusza.

2017-03-07 01:49:43
(fot. lublin112.pl)

291 komentarzy

  1. znając funkcjonowanie polskiej służby zdrowia
    trzeba jednak przyznać że wina jest matki bo w takim dramacie zapomniała o kopercie dla pani ordynator wtedy by nie było regulaminu
    współczuję

    • przestań kłamać, bo były pacjent powinien wiedzieć, że od 20 lat jest pan ordynator a nie pani

  2. Zwolnić wszystkich sku…ów zarządzających szpitalem razem z lekarzem.
    Matkę natychmiast wpuścić.

  3. Moja mama umierała i nawet lekarz dyżurujący nie przekazał informacji o tej sytuacji od 22 do 6 rano. Z uwagi, że mam daleko poinformował mnie dopiero o tym o 7.34, abym nie zdążyła przyjechać do 8 – godziny raportu lekarzy. Co najlepsze twierdził, że nie mógł odnaleźć mojego numeru telefonu – co jest nieprawdą, bo pacjent przy wpisie podaje kontakt w razie śmierci. Tak jest w Lublinie. I nazywa się Kliniczny. Walczyła 3 miesiące z sepsą i nikt nawet słówkiem nie szepnął, rozkładali ręce, ze nie wiedzą co się dzieje. Dopiero tydzień po śmierci lekarz odpowiedział na pytanie; czy mama miała sepsę. Walczcie i pomóżcie tej matce!!! Tak nie może być. Przechodziłam to samo. Gdy chciałam, aby przy mamie była pielęgniarka – lekarz stwierdził, że „nie ma takiej potrzeby…”, gdy pytałam o prywatnego już nawet rehabilitanta – „nie ma potrzeby…” a gdy zabierałam torbę z rzeczami – tuman kurzu zabrałam ze szpitala. Takie warunki??? Wejść nie mogę 2 godziny stoję przy wejściu, pielęgniarka odpowiada, że lekarz przyjmuje, następnie wychodzi i słyszę to samo, że też nie mogę i czekam nastepną godzinę. A wejście akurat do niej jest osobnymi drzwiami, że nie ma nawet łóżka z innymi pacjentami. Wtedy sobie można różne rzeczy wyobrazac. Lekarz dyżurujacy nic nie powie, bo od tego jest prowadzacy (nie mówiąc, że nie podejdzie cały dzień do żadnego pacjenta, który leży, twierdząc, że ma 60 pacjentów i nie jest w stanie do wszystkich podejść. A prowadzący jest może dwa razy w tygodniu przy łóżku pacenta. Może.
    Lekarz przyjmuje pacjentów prywatnie w czasie swojego dyzuru – to jest dobrze. A ja nawet nie mogę być przy łóżku i dowiedzieć się co się dzieje, jaki jest stan.. Tylko na prokuraturę się to nadaje. I obym wytrzymała z tym zamiarem, bo jak widać czym więcej lekarz przyjmuje pacjentów prywatnie w czasie swojej pracy w szpitalu -tym głupieje. Pielęgniarka a pielegniarka – tez róznica. jedne jedne minęły się z powołaniem. Ale wszelkie decyzje tego typu jak wstęp na oddział same sobie z palca nie wyssały i prawa nie utworzyły. Idzie to odgórnie. A czym wyżej ta decyzja jest podjęta – to efekty widać.

  4. Dziecko powinno być w jakiejś izolatce by rodzice mogli cały czas przy nim być(wtedy również została by zachowana tajemnica lekarska w stosunku do innych dzieci). Wyobraźmy sobie co musiała czuć ta kobieta siedząc w samochodzie pod szpitalem. Powinna mieć święte PRAWO nad całodobowym czuwaniem nad tak poważnie i nieuleczalnie chorym chłopcem. Czasem serce każe złamać zasady. Dlaczego w Polsce trzymamy się tak kurczowo zasad?? Czy będąc na miejscu tej kobiety nie chciał/ała byś być przy dziecku?? Trochę empatii.

  5. czy ktos tu mysli w ogole o dziecku, o matce, o tym co ta kobieta przechodzi. co za znieczulica wsród personelu. wiem co to strach, ze za moment moge swojego dziecka nie zobaczyc…. mieszkam w Niemczech, na oddziale intensywnej terapii moglam siedziec do nocy, rano skoro swit znowu. jesli zachodzila potrzeba proszono mnie o wyjscie na korytarz lub do kuchni, jak to zazwyczaj robi sie przy kazdej wizycie gdy omawiane jest inne dziecko. w obrebie szpitala mialam zapewniony pokoj w hotelu zeby zaraz moc byc u dziecka w kazdej chwili. eiadomo, ze na takim oddziale nie ma miejsca na nocleg dls rodzica, ale mysle, ze w sytuacji tak wyjatkowej siedzaca przy lozeczku matka nikomu by nie przeszkadzala.

  6. Ludzie, w co wy wierzycie… po pierwsze to nie jest OJCIEC dziecka, a partner, a po drugie ta poszkodowana „matka” nie skorzystała z hotelu na terenie szpitala dla matek… porażka. Kobieta przyjechała z partnerem i psem, medialna nagonka była od początku przemyślana, a wy teraz jak hejtujecie ten szpital, jak przyjedzie wam z niego korzystać, to może wtedy przeżycie na oczy…

  7. Problem odwiedzin pacjentów w szpitalach to problem od lat i nie tylko w szpitalach dziecięcych.kazdy komentujący ma inne zdanie w zaleznosci w jakiej jest sytuacji. A mam takie pytanie jak czułby się każdy z nas gdy jest pacjentem jest 4 -7 łóżek na sali i potrzebna pomoc pielęgniarki i lekarza a wszystko odbywa się w obecnosci gapiów, którzy odwiedzają innych chorych. Lekarz prosi aby odwiedzający wyszli z sali i ma odpowiedź, ze mają prawo przebywać. Każdy pacjent ma prawo do leczeniai nie musi z lekarzem rozmawiać o swojej chorobie w obecności osób postronnych. Po oddziałach szpitalnych teraz cały dzień spacerują wycieczki jak kto chce i kiedy chce. I jak w komentarzach czytam, ze to jak za komuny to pisze to ktoś co nie wie co to komuna. Szpital ma leczyć, personel ma się zajmować pacjentem a nie ludzmi postronnymi, którzy zakłucają rytm pracy szpitala.Szpital jest dla wszystkich pacjentów, kazdy ma być traktowany jednakowo i regulaminy szpitalne powinny właśnie ograniczać calodobowe wycieczki. Pacjentowi biedniejszemu leżacemu też należy się taka sama opieka i trochę intymnosci.Konstytucja zapenia równośc wszystkich obywateli. Jak komuś nie odpowiada to każdy ma prawo decydowania o sobie, może skorzystać z prywatnych szpitali gdzie sale są z jednym łózkiem? Myślę, ze to M Z powinien ujednolicić rehulaminy wszystkich szpitali.

Z kraju